Antoni Z. Kamiński Antoni Z. Kamiński
10552
BLOG

Zapluty karzeł reakcji

Antoni Z. Kamiński Antoni Z. Kamiński Rozmaitości Obserwuj notkę 425

W ostatniej dekadzie jesteśmy świadkami rewizji historii Polski w okresie II wojny światowej i bezpośrednio po niej. Dotyczy ona w szczególności stosunków polsko-żydowskich i - ogólniej - zachowania Polaków w czasie okupacji hitlerowskiej. Prace te, jak deklarują ich autorzy, mają służyć przywróceniu równowagi w polskiej świadomości historycznej. Polacy, według nich, żyją mitem zbiorowego bohaterstwa czasu wojny, gdy prawda była inna, bardziej złożona, a często haniebna. Tę "haniebną prawdę" usiłują wydobyć i eksponować - im bardziej stronniczo, tym większy aplauz zyskują w oczach "nowej inteligencji". Zapytajmy najpierw, czy rzeczywiście w Polsce panuje mit narodowego bohaterstwa czasu wojny?

W czasach PRL publikacje dotyczące Polskiego Państwa Podziemnego oraz zbrojnego wysiłku Polaków na Zachodzie były nieliczne, niskonakładowe i ostro cenzurowane. Podczas, gdy Jugosłowianie robili w latach 1950-tych i 1960-tych film za filmem o swoich partyzantach, w Polsce zrobiono na temat walki z okupantem parę filmów, wprawdzie wybitnych artystycznie, lecz z pewnością nie pokazujących obrazu jej wielkości, znaczenia, ani tożsamości bohaterów, którzy właśnie opuścili więzienia, nie wspominając o tysiącach zamordowanych. Kiedy więc w Europie i na świecie królował mit jugosłowiańskiej partyzantki; o imponujących dokonaniach Polaków milczano. Główną zasługę miała w tym peerelowska propaganda, która systematycznie zakłamywała historię, by wykazać, iż rządy komunistyczne były logicznym wynikiem sytuacji w polskim podziemiu: z wrogiem walczyła AL i związane z nią środowiska lewicy, pod wodzą ZSRR. Państwo Podziemne, według niej, odegrało rolę drugorzędną, lub wręcz kolaborowało z okupantem.

Dopiero w latach 1960-tych, Mieczysław Moczar, by uzyskać poparcie środowiska akowskiego, oświadczył, że "AK również walczyło z Niemcami". Wydarzenie to drobne, ale znaczące. Nie zdobyli się na to, po 1956 r., partyjni liberałowie z "grupy Puławskiej". Nieco więcej informacji o walce z okupantem ukazało się w latach 1980-tych, co również motywowane było względami politycznymi. Społeczny zasięg tej wiedzy był jednak raczej skromny.

Na Zachodzie z informacją o walce Polaków z hitlerowskimi Niemcami bez skutku próbowały przebić się ośrodki emigracyjne. Rządy państw zachodnich ani środki przekazu nie były zainteresowane promowaniem wiedzy o wkładzie w zwycięstwo nad faszyzmem zdradzonego sojusznika. Szerszy rozgłos zyskały natomiast mity o "polskich obozach zagłady" i rzekomym polskim współudziale w eksterminacji Żydów kolportowane przez środowiska wrogie wobec Polski. Krótko mówiąc, wiedza o skali i bohaterstwie polskiego ruchu oporu i polskim wysiłku zbrojnym nie zaistniała w tym czasie w środkach masowego przekazu ani w Polsce, ani na świecie. Nie sposób jest więc mówić o micie.

A historia Polski okresu wojny jest imponująca. W Polsce powstał w czasie II wojny światowej największy, najlepiej zorganizowany ruch oporu w Europie. W działaniach Państwa Podziemnego uczestniczyło w różnych formach setki tysięcy, a pośrednio miliony ludzi. Nie trzeba być znawcą problematyki wojen partyzanckich, by wiedzieć, że taka organizacja jak Państwo Podziemne może powstać tylko w warunkach powszechnej lojalności. Istnieli zdrajcy, kolaboranci, ludzie nikczemni, którzy wydawali nie tylko Żydów, będących najłatwiejszymi ofiarami, ale i ludzi AK. Sytuację Żydów dodatkowo komplikował antysemityzm, niewątpliwie obecny w międzywojennej Polsce, który przetrwał także w niektórych kręgach podziemia. Kwestie wzajemnych relacji polsko-żydowskich są zbyt złożone, by w sposób rzetelny przedstawić je w tak krótkim omówieniu.

Należy stwierdzić, że nie mógłby w Polsce powstać ruch oporu o tak wielkiej skali, gdyby liczba kolaborantów przekroczyła kilka procent populacji. Roli nikczemników nie należy w historii pomijać, ale czynienie z nich głównego aktora wydarzeń jest w tym przypadku fałszerstwem. Nierzadko zresztą nikczemnicy stawali się "zasłużonymi budowniczymi Polski Ludowej".

Historyczni rewizjoniści musieli stworzyć mit "mitu wojennego bohaterstwa Polaków", aby dla równowagi pokazać istnienie drugiej, rzekomo prawdziwszej strony medalu - kolaboracji. Przy czym technika prezentacji polega na przedstawianiu pojedynczych przypadków, jako przejawu powszechnych nastawień. Uznają, że były przypadki pomocy Żydom, lecz na ogół motywowane względami materialnymi. W pojedynczych przypadkach mieliśmy do czynienia z aktami bezinteresownymi, ale były to działania samotnych bohaterów. Tak prezentowana jest Irena Sendlerowa, a przecież bez pomocy setek współpracowników, w tym żeńskich zakonów, nie byłaby ona w stanie uratować paru tysięcy żydowskich dzieci. Ludzie, którzy ratowali Żydów byli z reguły częścią szerszej zbiorowości. Bez owej zbiorowości przynajmniej biernego, a czasem aktywnego współdziałania, nie mogliby tego dokonać.

"Rewizjonistyczna" interpretacja historii okresu wojny w Polsce jest bliska propagandzie lat stalinizmu i bodaj nie jest to przypadek. Wtedy "Armia Krajowa była zaplutym karłem reakcji", "nie walczyła z Niemcami, lecz stała z bronią u nogi"; społeczeństwo polskie, z wyjątkiem lewicy, miało kolaborować z okupantem; II Rzeczpospolita była krajem faszystowskim, itp. Dodajmy do tego odpowiedzialność Polaków za eksterminację ludności żydowskiej i obraz jest pełny. Jeśli zaś Polacy nie brali w niej bezpośredniego udziału, to na tej zbrodni skorzystali materialnie. Nasz "rewizjonizm" powiela jednym słowem propagandę stalinowską. Na mocy takich zarzutów komunistyczne władze więziły i mordowały dziesiątki tysięcy żołnierzy i działaczy polskiego podziemia.

Ekspansja rewizjonizmu ma to miejsce, kiedy wielu cudzoziemców na Zachodzie odkrywa udział Polaków w zwycięstwie nad Trzecią Rzeszą. Liczne książki przypominają o udziale polskich lotników w bitwie o Anglię; o kluczowym znaczeniu informacji zdobywanej przez polski wywiad, nie tylko na terenie Polski i Niemiec, ale i w całej Europie i Afryce, dla wysiłku wojennego Aliantów; o bohaterstwie dziesiątków tysięcy ludzi w walkach zbrojnych; fenomenie Państwa Podziemnego. W tym kontekście, ofensywę rodzimych "rewizjonistów" należy widzieć jako kontrę na próby przywrócenia światowej opinii publicznej prawdy o roli Polaków w II wojnie światowej. Ofensywa ta prowadzona jest bowiem nie tylko w Polsce, ale przede wszystkim zagranicą, a to nadaje jej już zupełnie inny wymiar.

Książki i artykuły "rewizjonistów" historycznych publikują i promują wydawnictwa i prasa głównego nurtu polskiego życia publicznego, Wydawnictwo "Znak", czy "Gazeta Wyborcza".  Protesty przeciwko wypaczaniu prawdy są skuteczne o tyle, że choć protestujący klasyfikowani są jako "ludzie ciemnogrodu", "szowiniści", to jednak dopuszcza się do głosu wypowiedzi i artykuły polemiczne - we właściwych oczywiście proporcjach. Niekiedy odpowiedź na krytykę brzmi: "Polska jest krajem wolności słowa i każdy ma prawo do swoich poglądów". To prawda, lecz wydawnictwa propagujące te poglądy biorą na siebie odpowiedzialność za ich treść moralną i poziom merytoryczny. Nikt nie ma obowiązku publikacji pomówień i paszkwili. Także inne uzasadnienie wysuwane przez ludzi z tych wydawnictw, iż czynią tak, by wywołać debatę nad polską historią nie przekonuje. To, jakby pan A powiedział panu B, iż jego matka była rozpustnicą, a następnie tłumaczył, iż nie chciał obrażać matki, tylko wywołać rozmowę na jej temat.

Środowiska celujące w historycznej rewizji łączy jeszcze jedno: zdecydowany sprzeciw wobec lustracji oraz wyraźnie tolerancyjny stosunek do zbrodni okresu komunistycznego. Czy jest to przypadkowy zbieg okoliczności? Nie sądzę, by tak było. Twierdzę, że celem owego zakłamywania zbiorowej pamięci jest odwrócenie uwagi od zbrodni komunizmu.

Ograniczona skuteczność protestów przeciw tej fali neostalinowskiej propagandy dowodzi, nieobecności w społecznej wyobraźni mitu polskiego bohaterstwa w II wojnie światowej. Jest to również dowód na słabość nowej, polskiej inteligencji. Starą inteligencję, jako warstwę społeczną, zniszczyły wspólnie dwudziestowieczne totalitaryzmy. Miała ona swoje wady, ale przynajmniej stworzyła etos moralny, który pozwolił jej bronić narodowej godności nawet w najtrudniejszych okolicznościach. Nowa, zrodzona przez PRL, oderwana od swych społecznych korzeni, szuka swego etosu i swej tożsamości w fałszywych wartościach.

Na koniec, w charakterze post scriptum, dwie uwagi. W niedawnym wywiadzie dla jednego z niemieckich dzienników, Władysław Bartoszewski powiedział, że działając w konspiracji bardziej bał się polskich sąsiadów niż Niemców. Ci ostatni bowiem aresztowali ludzi na podstawie nakazu, a to wiązało się z konkretnymi podejrzeniami. Jest to prawda połowiczna. Jeżeli wśród parudziesięciu sąsiadów był jeden zdrajca, to stanowił on śmiertelne zagrożenie. Z drugiej strony, łapanki były w Warszawie, szczególnie w pewnych okresach, zjawiskiem niemal codziennym. Ich ofiary wysyłano do pracy przymusowej w Niemczech, obozów koncentracyjnych, lub były rozstrzeliwane na ulicach Warszawy w ramach represji. Jeżeli przypadkiem przy osobie ujętej w łapance Niemcy znaleźli cokolwiek, co wskazywałoby na udział w konspiracji, to kończyło się to najczęściej torturami i śmiercią.

Po drugie, środowisko "Znaku" krytykuje Romana Graczyka, autora opublikowanej ostatnio książki dotyczącej perypetii Tygodnika Powszechnego w czasach PRL, za nadinterpretacje, brak obiektywizmu, nieuwzględnienie kontekstu historycznego, pomówienia, braki metodologiczne, itp. Z tych powodów "Znak" odmówił mu opublikowania książki. Krytyka przedstawicieli "Znaku" jest identyczna z zarzutami, jakie wielu historyków zasadnie kieruje pod adresem ostatniej książki Jana Tomasza Grossa. Ciekawa jest ich wrażliwość na poddanie w wątpliwość honoru środowiska i jej kompletny brak, gdy chodzi o godność narodową.

 

Tekst ukazał się w "Dzienniku Polskim" w dniu 08.03.2011

Profesor; ​politolog, socjolog; pracuje w Instytucie Studiów Politycznych PAN; aktywny uczestnik polskiego życia obywatelskiego, m.in. założyciel i pierwszy prezes Transparency International - Polska; jeden z liderów ruchu społecznego na rzecz reformy ordynacyjnej (Jednomandatowe Okręgi Wyborcze) oraz przewodniczący Kuratorium Fundacji Konkurs Pro Publico Bono; członek Narodowej Rady Rozwoju przy Prezydencie RP.

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Rozmaitości