Antoni Z. Kamiński Antoni Z. Kamiński
2568
BLOG

Zapomniany przywódca

Antoni Z. Kamiński Antoni Z. Kamiński Rozmaitości Obserwuj notkę 40

 

Tożsamość narodową tworzą ludzie wybitni - politycy, pisarze, dowódcy wojskowi. Mówią nam kim jesteśmy, rozjaśniają naszą przeszłość, wskazują cenne wartości tkwiące w naszej tradycji, nadają kierunek aspiracjom na przyszłość. Jednym słowem, to oni formują nasze pojmowanie narodu, a bez tego - o czym współcześnie się zapomina - nie ma pojęcia patriotyzmu, ani społeczeństwa obywatelskiego. Tożsamość narodową trzeba budować na twardych podstawach, na szacunku dla własnej historii, nawet kiedy były w niej okresy lub wydarzenia niechlubne. Nie musi prowadzić do poczucia wyższości nad innymi narodami, ale zawsze wytwarza poczucie godności. Tożsamość narodowa ma charakter selektywny: polega na wyborze z przeszłości tego, co wartościowe i w danym okresie aktualne. Nie zawsze kończy się to sukcesem, zdarzają się narody kalekie, sfrustrowane, z "przetrąconym kręgosłupem".

Okresy braku suwerenności źle służą samoświadomości narodowej. Można to było odczuć nawet w okresie międzywojennym, chociaż wtedy spowodowane zaborami straty były nieporównanie mniejsze niż obecnie. Można było spodziewać się, iż upadek komunizmu i odzyskanie niepodległości, w warunkach nieporównanie korzystniejszych niż to miało miejsce po pierwszej wojnie światowej, zaowocują spokojnym przyjrzeniem się temu, co świat może zaoferować Polsce i co Polska ma do zaoferowania światu. Nic takiego nie miało miejsca.

Do napisania poprzednich komentarzy skłoniły mnie praktyki środowisk, które określiłem mianem "nowej inteligencji". Próbują one świadomość narodową tworzyć na gruncie poczucia winy za, ujmując to hasłowo, Jedwabne i Wólkę Okrąglik. Nie negując potrzeby uświadomienia sobie, że w czasie wojny, kiedy barbarzyństwo było zwyczajne, a zachowania, które chcielibyśmy za zwyczajne uznać były rzadkością, zdarzały się wśród Polaków zachowania zbrodnicze. Jednak sposób, w jaki te środowiska prezentują historię Polski lat wojennych i powojennych, nie tylko obfituje w półprawdy, ale także w chwyty o charakterze czysto propagandowym.  

W znanym artykule opublikowanym przez "GW" w kwietniu 1994 roku, poświęconym mordowaniu przez AK Żydów w czasie Powstania Warszawskiego zaskakują nie wydarzenia w nim opisane. Gotów jestem bowiem przyjąć, że fakty tam podane są prawdą. Zaskakuje tytuł artykułu, bo obciążenie AK tymi zbrodniami wymagałoby wykazania, że mordowanie Żydów było polityką tej organizacji, a nie dziełem przestępczych marginesów. Tymczasem łatwo wykazać, iż było przeciwnie: polityką AK i rządu Londyńskiego była pomoc Żydom, a nie ich tępienie. Tytuł artykułu zawierał propagandowy chwyt: skojarzenie w podświadomości czytelnika pojęcia "AK" z pojęciem "Holokaust". Niemcy nikną tu z pola widzenia jako przeciwnik powstańców, stają się nim Żydzi. Podobny charakter mają tytuły obu książek Grossa. Owych kilkudziesięciu przypadkowych osobników, którzy brali udział w mordzie, spośród wielotysięcznej społeczności w okolicy Jedwabnego, uosabiają wszystkich sąsiadów. To tak, jakby twierdzić, że mniejszość społeczności żydowskiej z Jedwabnego, która gorliwie współpracowała z sowieckim okupantem denuncjując swoich chrześcijańskich "sąsiadów", reprezentowała całość tej społeczności. Ten sposób prezentowania problemów nie ma nic wspólnego z poważną nauką; jest to pranie mózgu.  

Jakie są tego motywy? Pewną interpretację zaproponowałem wcześniej: mamy tu do czynienia ze  swoistym "perspektywizmem poznawczym", który w pewnych warunkach może przyjąć formę "poznawczego imperializmu", tj. próby narzucenia innym swojej, jednostronnej wersji wydarzeń. Inną interpretację proponują niektórzy publicyści sugerując, że chodzi tu o wsparcie materialnych roszczeń międzynarodowych organizacji żydowskich.

Nie mniej szkodliwym sposobem budowy tożsamości narodowej Polaków jest, w moim przekonaniu, Katastrofa Smoleńska. Z całym szacunkiem dla ludzi, którzy ponieśli w Katastrofie śmierć i dla bólu ich bliskich, na tym gruncie również nie da się zbudować narodowej wspólnoty. Może ona tylko dać okazję do chwilowej manifestacji tej wspólnoty. Nie ulega wątpliwości, że wszystkie okoliczności związane z Katastrofą powinny być wyjaśnione. Niewątpliwie też, rząd premiera Donalda Tuska popełnił błędy na samym wstępie rozmów z Rosjanami, gdy rozstrzygano procedury prowadzenia śledztwa. Lecz narodowe tragedie mogą być pomocne w budowaniu wspólnoty wtedy, gdy ból skutkuje wzajemną empatią, rodzi poczucie więzi, ale w tym wypadku nie jestem w stanie dopatrzyć się tych konstruktywnych elementów. Wręcz przeciwnie, sposób politycznego rozgrywania tej tragedii podzielił społeczeństwo.

Zatem mamy dwie propozycje: jedna to budowa tożsamości narodowej na gruncie "historycznej rewizji", wedle której Polacy kolaborowali z Niemcami w mordowaniu Żydów, bardzo się na tym procederze wzbogacając, a potem, gdy wojna skończyła się, sami ruszyli, by dokończyć dzieła. Poczucie winy ma tych warunkach stać się podstawą nowej narodowej tożsamości. Druga propozycja to budowa wspólnoty na gruncie żałobnej refleksji nad kruchością ludzkiego losu po wypadku lotniczym, który cel podróży skojarzył z mordem dokonanym przez Sowietów na ponad dwudziestu tysiącach polskich jeńców. O obu tragediach trzeba pamiętać, ale nie można na nich budować narodowej tożsamości. Chwila refleksji wystarczy, by stwierdzić, że naród, który w ten sposób zdefiniuje swą tożsamość, będzie społecznością chorą, neurotyczną, z przetrąconym kręgosłupem.

Stłoczeni między Scyllą współodpowiedzialności za Holokaust a Charybdą tragedii Smoleńskiej tracimy z pola widzenia refleksję nad zupełnie inna perspektywą, która powinna nas ożywiać nie tylko w sensie religijnym. Okazją ku temu jest ginąca w oparach personalnych ambicji i partyjnego rozwydrzenia beatyfikacja Jana Pawła II. Beatyfikacja ma kilka wymiarów. Pierwszym, z natury rzeczy najważniejszym, jest uniwersalny wymiar religijny. Jej uniwersalizm wykracza poza granice Kościoła katolickiego. Świętość Karola Wojtyły odczuwali też ludzie różnych religii obdarzeni przez naturę "wrażliwością metafizyczną". Nie tym wszakże zamierzam się tu zająć, ale raczej świeckim aspektem działalności tego Papieża, chociaż mam świadomość, że wiąże się on  integralnie z całością jego pontyfikatu.

Zauważmy, że kiedy w środkach masowego przekazu pojawia się informacja o Janie Pawle II, niezmiennie towarzyszy mu sakramentalny zwrot, że "wielkim Polakiem był". Można jednak zapytać, cóż to znaczy, że "Jan Paweł II  był wielkim Polakiem"? Formalnie rzecz biorąc, może to oznaczać, że urodził się w Polsce, tu odbierał nauki i tu odkrył w sobie powołanie do kapłaństwa. Co więcej, zawsze podkreślał swoje stąd pochodzenie. Był on więc Polakiem, dostąpił najwyższych godności kościelnych, a jako mąż stanu w skali globalnej uznany jest powszechnie za jedną z największych postaci XX wieku. Jesteśmy więc dumni, że nasz naród wydał wielkiego człowieka.

Istnieje jednak inny, ważniejszy wymiar Jego wielkości jako Polaka, o którym się myśli i mówi mniej. W tym sensie jest on przywódcą zapomnianym. Wymiar ten jest niejako poboczny wobec Jego misji religijnej i w końcu nie najbardziej znaczącego faktu, że urodził się i wyrósł w Polsce. Mógł przecież wyjechać do Rzymu i nie negując swej polskości całkowicie skoncentrować się na misji Kościoła. Tymczasem Jan Paweł II, pełniąc misję uniwersalną zarazem pozostał polskim patriotą, obserwował z troską wszystko, co się w Polsce działo. Bez przesady można powiedzieć, iż będąc w Watykanie i prowadząc politykę światową, żył zarazem sprawami polskimi.

Polskość Jana Pawła II była do głębi przemyślana i odczuta. Jego uniwersalny przekaz wyrósł z tej gleby, z doświadczeń i kultury tego kraju i z niej czerpał swoje soki. Papież nadał polskości wymiar uniwersalny. Odnoszę wrażenie, iż ten aspekt Jego nauczania - jego interpretacja polskości - został zapomniany, stał się zmarnowanym zasobem naszej kultury.

Kiedy Jan Paweł II wystąpił w Sejmie i do posłów mówił o naturze życia politycznego, wynikających z tego zobowiązaniach i odpowiedzialności publicznej, audytorium wysłuchało go z pełną nabożeństwa uwagą. W swoim wystąpieniu sięgał On do tradycji kultury politycznej polskiego Odrodzenia - I Rzeczpospolitej w największym rozkwicie. Potem posłowie każdej z partii politycznych mówili, że Ojciec Święty przedstawił właśnie wyznawane przez ich partie zasady programowe. Nie ma powodu, by nie wierzyć, że Jego wystąpienie  poruszyło nimi. Z pewnością jednak nie wpłynęło ono w jakikolwiek sposób na styl uprawiania w Polsce polityki, ani też na sposób myślenia o polityce. Jak zauważyła pewna komentatorka prasowa, politycy zareagowali tak, jakby nie byli w stanie dostrzec przełożenia między słowami Ojca Świętego a ich praktycznym działaniem. Jego wystąpienie nie skłoniło tych ludzi do głębszej refleksji nad ich rolą społeczną, warunkami ustrojowymi, w których ją wypełniają, odpowiedzialnością wobec wyborców. Gładko wrócili do swych małych spraw życia codziennego. Może nic w tym dziwnego, skoro nawet Kościół, w swej działalności publicznej postępuje tak, jakby nie wyciągnął wniosków z Jego przekazu.

Karol Wojtyła jak mało kto czuł Polskę, jej tradycję kulturalną i historię. Potrafił z niej wyłowić najważniejsze humanistyczne wartości, o których współczesna polska elita polityczna i kulturalna zdaje się pamiętać jedynie od wielkiego dzwonu. Sięganie do historycznych korzeni tej kultury, w epoce Odrodzenia i później, do tradycji Polski Jagiellońskiej, co jest też bliskie widzeniu polskości przez Józefa Piłsudskiego, prowadziło Go do otwartego pojmowania tej kultury: przeżywała ona swe największe osiągnięcia wtedy, kiedy była odważna w swej cywilizacyjnej i politycznej wizji. Gdzież teraz ta odwaga? Gdzież wizja? Karol Wojtyła taką wizję miał, wiążąc ją ściśle z Kościołem i misją chrześcijaństwa, ale niezależnie od tego, to była też wizja dla Polski. Karol Wojtyła jest, w tym sensie, przywódcą zapomnianym, przywódcą, który przerósł swój naród i swoją epokę.

Profesor; ​politolog, socjolog; pracuje w Instytucie Studiów Politycznych PAN; aktywny uczestnik polskiego życia obywatelskiego, m.in. założyciel i pierwszy prezes Transparency International - Polska; jeden z liderów ruchu społecznego na rzecz reformy ordynacyjnej (Jednomandatowe Okręgi Wyborcze) oraz przewodniczący Kuratorium Fundacji Konkurs Pro Publico Bono; członek Narodowej Rady Rozwoju przy Prezydencie RP.

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Rozmaitości