Antoni Z. Kamiński Antoni Z. Kamiński
1953
BLOG

Dobre skutki złych intencji

Antoni Z. Kamiński Antoni Z. Kamiński Polityka Obserwuj notkę 46

W demokracji prawo polityka do prywatności musi być mniejsze niż prawo obywatela. Polityk musi być nadzorowany – przypomina socjolog.

"Gazeta Wyborcza" opublikowała 16 lipca 2014 roku dwie ważne opinie na temat afery podsłuchowej: wybitnego amerykańskiego historyka prof. Timothy'ego Snydera oraz wybitnego lewicowego polityka, adwokata prof. Jana Widackiego. Ich argumenty różnią się między sobą, lecz bez wątpienia zasługują na uwagę.

Według Snydera człowiek cywilizowany powinien zignorować materiały z podsłuchu, bo podsłuchy „nie tylko są przestępstwem, ale także obrażają każdego członka przyzwoitego społeczeństwa". Tej ocenie etyczno-estetycznej towarzyszy opinia, że „jeżeli zatrzemy różnice między tym, co publiczne, a tym, co prywatne jeżeli uwierzymy, że wszystko jest publiczne, to znajdziemy się w świecie opisanym przez Orwella w „Roku 1984".  Snyder potępia na gruncie zasad etyczno-estetycznych nie tylko fakt podsłuchu, ale i upublicznienie jego efektów.

Cenię wysoko Snydera jako człowieka i badacza, lecz problem wydaje mi się bardziej złożony. Zacznę od Orwella. W jego opisie społeczeństwa totalitarnego przedmiotem śledzenia był obywatel: polityk – Wielki Brat – był jego wszechobecnym i wszechwładnym nadzorcą. W przypadku podsłuchu czołowych polskich polityków dzięki nagraniom zwykli obywatele dowiedzieli się o ich zakulisowych rozmowach, także na tematy służbowe.

Co to są prywatne negocjacje?

Snyder uważa, że „polityk musi mieć możność prowadzenia prywatnych negocjacji, a następnie publicznego oznajmiania ich efektów".  To opinia ryzykowna, albowiem polityk jako osoba publiczna, rozporządzająca środkami publicznymi, może prowadzić poufne negocjacje dotyczące spraw służbowych, ale w żadnym przypadku nie można ich uznać za „prywatne". Nawet gdy negocjacje są poufne, muszą podlegać formalnemu nadzorowi przez upoważnione do tego instytucje, chociaż informacja o nich nie musi być upubliczniona.

Należałoby zresztą zapytać, jak Snyder wyobraża sobie upublicznienie „prywatnej" umowy między ministrem a prezesem banku centralnego, w której trakcie prezes banku obiecuje psuć pieniądz, by ułatwić sukces wyborczy jednej partii rządzącej, w zamian za zmianę na stanowisku ministra finansów oraz korzystne dla siebie rozwiązanie ustawowe. Zgodność takiej transakcji z interesem publicznym, a także jej konstytucyjność są co najmniej wątpliwe. Mamy tu raczej do czynienia z knowaniem przeciwko interesowi publicznemu.

Prawa polityka, 
prawa obywatela

Snyder milcząco zakłada równość relacji między obywatelem a politykiem: obywatel ma szanować prawo polityków do prywatności i nie korzystać z informacji o ich zachowaniach, jeśli zostałaby ona uzyskana niezgodnie z prawem. Podobnie polityk nie powinien wykorzystywać nielegalnych środków w śledzeniu obywatela.

Założenie równości relacji jest w tym przypadku nie do przyjęcia. Klasa polityczna dysponuje w stosunku do obywateli nieporównanie większymi środkami kontroli. Wedle słynnego dictum Lorda Actona wszelka władza korumpuje, a im bardziej ograniczona publiczna nad nią kontrola, tym większa skłonność do korupcji.

Relacja polityk–obywatel ma za podstawę swoisty kontrakt: obywatel oczekuje, że w zamian za niematerialne i materialne przywileje oraz odpowiednie wynagrodzenie polityk będzie kompetentnie i rzetelnie wywiązywał się ze swoich obowiązków na rzecz społeczności. Gwarancją realizacji kontraktu jest publiczny nadzór nad zachowaniami polityków. Pojawia się pytanie, czy właściwe jest – i ewentualnie, w jakich warunkach – by opinia publiczna korzystała z informacji osiągniętej w drodze przestępstwa.

Hipotetyczny przypadek opisany przez Orwella odnosi się do skrajnej asymetrii w relacji polityk–obywatel. W normalnych warunkach pewien poziom asymetrii również występuje. Z tego względu w demokracji prawo polityka do prywatności musi być mniejsze niż prawo obywatela – polityk musi być nadzorowany.

Od XVII wieku cała myśl liberalno-demokratyczna koncentruje się między innymi na tym, jak skutecznie nadzorować polityków z najmniejszą szkodą dla funkcjonowania rządów. Politycy nie lubią być kontrolowani. Najlepszym tego przykładem był zdecydowany opór amerykańskiego prezydenta Richarda Nixona wobec żądania udostępnienia nagrań rozmów prowadzonych w Białym Domu. Gdyby Amerykanie podzielali stanowisko Snydera, afera Watergate przypuszczalnie nie zostałaby ujawniona. Robert Woodward i Carl Bernstein nie mogliby korzystać z informacji „Głębokiego gardła".

Elementem polityki w warunkach demokracji jest dążenie polityków do ograniczenia publicznego nadzoru nad ich działalnością, któremu towarzyszy wysiłek instytucji reprezentujących społeczeństwo obywatelskie, by ten nadzór umocnić.

Niepokojąca wypowiedź Sikorskiego

Prof. Jan Widacki w wywiadzie udzielonym „GW" zajmuje bardziej wyważone stanowisko. Zapoznał się z nagraniami i odniósł się do ich zawartości. Nie zaakceptował formy prowadzenia rozmów, która nie zapewnia ich poufności i świadczy o arogancji, niespotykanej w przypadku wcześniejszych rządów. Krytykuje słabość służb specjalnych, które „bały się powiedzieć swoim szefom, że po knajpach się nie chodzi, jak się ma coś ważnego do powiedzenia". Zaleca dziennikarzom ostrożność w ujawnianiu informacji pochodzącej z przestępstwa, ale nie wyklucza możności ich ujawnienia, kiedy może to służyć interesowi społecznemu. Ten warunek spełniło, według niego, nagranie rozmowy ministrów Sławomira Nowaka i Andrzeja Parafianowicza; rozmowa ministra Bartłomieja Sienkiewicza z prezesem Markiem Belką stanowi przypadek graniczny.

Widacki uznaje za wyraźnie szkodliwe upublicznienie rozmowy ministrów Radosława Sikorskiego i Jacka Rostowskiego: „Ujawnienie tej rozmowy godziło w podstawy polskiej polityki zagranicznej. Amerykanie zobaczyli, że mamy ich w nosie, Rosjanie, że nikt z nas nie wierzy w sojusz z USA, mimo że brali go bardzo poważnie. To szkodzi państwu. Ja bym to ścigał karnie".

Ujawnianie przez dziennikarzy informacji o strategicznym znaczeniu dla bezpieczeństwa państwa z pewnością zasługuje na ściganie karne, ale czy cytowana wyżej wypowiedź miała taki charakter? Minister Sikorski oraz inni wpływowi urzędnicy i doradcy rządu premiera Donalda Tuska, a także Urzędu Prezydenta, wielokrotnie wypowiadali się krytycznie o sojuszniczej wartości USA. Ani Amerykanie, ani Rosjanie nie dowiedzieli się więc z tej wypowiedzi niczego nowego. Ich służby dyplomatyczne i inne od lat mają Sikorskiego i innych czołowych polskich polityków dobrze i wszechstronnie rozpracowanych – to jest ich rola.

W wypowiedzi Sikorskiego niepokoi co innego: od listopada ubiegłego roku obserwujemy rozwój sytuacji na Ukrainie. Mimo wahań polityki ekipy prezydenta Baracka Obamy wobec Rosji, w porównaniu z Niemcami, Francją i większością naszych europejskich sojuszników, to Waszyngton wykazał się największą konsekwencją. W sprawach bezpieczeństwa musimy przede wszystkim polegać na sobie, potem na NATO (czytaj – Stany Zjednoczone), a dopiero potem na naszych europejskich konfratrach. W mojej ocenie wypowiedź polskiego ministra spraw zagranicznych źle świadczy o rozumieniu przez niego natury stosunków międzynarodowych.

W interesie państwa

Nagrywanie rozmów bez zgody rozmówców jest nielegalne i podlega ściganiu. Widacki stwierdza, że upubliczniając nagrane materiały, „dziennikarze dokończyli dzieła przestępców" i ścigałby za ich ujawnianie. Sprawa jest złożona. W jakimś stopniu zdaje sobie z tego sprawę sam Widacki, bo pod koniec wywiadu stwierdza, że „trochę dobrego też może z tego wyniknąć", „ministrowie będą się pilnować", dziennikarze przedyskutują „granice wolności mediów"; służby przypomną sobie o „obowiązku informowania swoich szefów o zagrożeniach". Na koniec Widacki przypomina, że „»minister« znaczy »sługa«, a nie aroganckie panisko z luksusowej knajpy".

Nie wiemy dotąd, kto zlecił nagrywanie rozmów czołowych przedstawicieli polityki. Jedna z hipotez mówi, że zleceniodawcą mógł być rząd pewnego wschodniego sąsiada. Przyjmijmy hipotetycznie, że tak było, wtedy argumentacja Widackiego o szkodliwości upublicznienia opinii Sikorskiego nie ma sensu, bo rząd, który zlecił podsłuch, i tak ją znał. Zakładając, że zleceniodawcą był szantażysta lub inny kolekcjoner „haków", upublicznienie nagrań może stać się impulsem dla działań na rzecz zabezpieczenia państwa przed ryzykiem tego typu działań służb państw obcych. Zatem służyłoby to interesowi państwa.

Widacki mówi: „nie łudźmy się, rozmowy takie jak Belki z Sienkiewiczem są na porządku dziennym, ale trzeba wiedzieć, gdzie je prowadzić". Sugeruje to, że takie rozmowy stanowią część „politycznej kuchni" i są normą. Wcześniej jednak z aprobatą stwierdza, że nie jest w stanie wyobrazić ich sobie w okresie rządu Tadeusza Mazowieckiego, kiedy sam piastował stanowisko wiceministra MSW.

Knucie w knajpie

Jak pogodzić ze sobą te dwa stanowiska? Czy Widacki uważa, że w ciągu ostatniego ćwierćwiecza nastąpił w polityce upadek obyczajów? Czy też, że politycznych amatorów zastąpili zawodowcy? Na to pytanie nie ma w wywiadzie odpowiedzi. Ale czy ordynarny język jest oznaką profesjonalizmu?

Wszystkie nagrania mają charakter knucia, w niektórych wypadkach wyraźnie przeciwko interesowi państwa i dobru publicznemu. Dotyczy to również obsady stanowisk, w tym stanowisk w spółkach Skarbu Państwa. Knuć jest łatwiej w knajpie, przy wódce niż w pomieszczeniach urzędowych. Otoczenie, w jakim toczy się rozmowa, ma znaczący wpływ na jej formę (furmański język) i treść – knajpa i alkohol sprzyjają familiarności, która ułatwia dyskutowanie o interesach, które w innych warunkach tylko z trudnością mogłyby stać się przedmiotem rozmowy. Jeżeli więc skutkiem afery będzie przeniesienie lokalizacji rozmów między wysokimi urzędnikami publicznymi do właściwych takim rozmowom pomieszczeń, to zyska na tym interes publiczny.

Niektórzy komentatorzy z aprobatą przyjęli uwagę ministra Sienkiewicza o złym stanie państwa. W sposób niezamierzony przez jej autora opinia ta znalazła swe potwierdzenie w fakcie dokonania podsłuchu rozmów ważnych osobistości oraz w ich treści. Jeżeli ta konstatacja i jej potwierdzenie skłoni ważne osoby w państwie do zastanowienia się nad przyczynami złego stanu jego instytucji i nad zaradzeniem mu, będzie to z pewnością służyć polskiej racji stanu. Chociaż dodajmy, że minister Sienkiewicz i jego koledzy są raczej częścią problemu niż rozwiązania.

Złe intencje, konstruktywnie wykorzystane, mogą służyć publicznemu dobru tak, jak dobre intencje przynoszą czasem publiczną szkodę.

Autor jest profesorem socjologii, kierownikiem Zakładu Bezpieczeństwa Międzynarodowego 
i Studiów Strategicznych ISP PAN. 
W przeszłości był m.in. szefem Transparency International Polska

 

 

 

Artykuł został opublikowany na łamach Rzeczpospolitej

 

Profesor; ​politolog, socjolog; pracuje w Instytucie Studiów Politycznych PAN; aktywny uczestnik polskiego życia obywatelskiego, m.in. założyciel i pierwszy prezes Transparency International - Polska; jeden z liderów ruchu społecznego na rzecz reformy ordynacyjnej (Jednomandatowe Okręgi Wyborcze) oraz przewodniczący Kuratorium Fundacji Konkurs Pro Publico Bono; członek Narodowej Rady Rozwoju przy Prezydencie RP.

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Polityka